Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Prof. UW Rafał Chwedoruk: Tegoroczne wybory miały wymiar symboliczny [ROZMOWA]

Leszek Rudziński
Leszek Rudziński
Prof. UW Rafał Chwedoruk: Tegoroczne wybory miały wymiar symboliczny
Prof. UW Rafał Chwedoruk: Tegoroczne wybory miały wymiar symboliczny Lucyna Nenow / Polska Press
Od momentu zmiany kandydata przez Platformę Obywatelską wszystko wróciło na wytarte ścieżki polskiej polityki – wszyscy się biją, a na polu bitwy ostatecznie zostaje tylko dwóch tych samych graczy – mówi prof. UW Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Jak tłumaczy ekspert, obecne wybory prezydenckie miały „symboliczny wymiar, bo równo po 15 latach sportu PO z PiS, o prezydenturę walczy dwóch polityków, których większość kariery politycznej i wszystkie role w polityce przypadły już na czas tego konfliktu.

Wybrano nowego prezydenta. Nim to nastąpiło kandydaci stoczyli zacięty pojedynek. Czy była to walka na wyborcze programy, czy raczej kandydaci postawili na wywoływanie emocji?

W każdych wyborach jedno krzyżuje się z drugim. Natomiast z wszystkich rodzajów wyborów, wybory prezydenckie są najbardziej bezprogramowe, gdyż stały się rywalizacją czysto personalną. Interesujemy się szczegółami z życia osobistego kandydatów, ich wzrostem, gestami, czy ludźmi którymi się otaczają. Specjaliści od polityki zajmują się kolorem krawata i ustawieniem podestu w czasie debaty, a nie kwestiami programowymi. A te są dobierane głównie tak, żeby czymś opinii publicznej nie zrazić albo żeby złożyć obietnice dotyczące czegoś, co akurat wydaje się opinii publicznej istotne. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że prezydent jako taki niemal nic nie może. O ile ma jeszcze jakiś wpływ na blokowanie działań tego kto rządzi, to żeby realnie mógł zrealizować jakąkolwiek obietnicę, to po prostu musi być częścią parlamentarnej większości w danym momencie. Inaczej będzie bezsilny. Może być ewentualnie recenzentem lub destruktorem całego systemu politycznego. Obietnice w wykonaniu kandydatów w wyborach prezydenckich mają jakikolwiek sens, gdy wypowiada je polityk mający potężne parlamentarne zaplecze – albo ma już władzę za sobą albo przynajmniej perspektywę przejęcia władzy w trakcie trwania kadencji.

Tegoroczna kampania prezydencka toczyła się dwoma torami. Były tradycyjne spotkania z wyborcami, ale również obaj nadawcy bardzo mocno zaznaczali swoja obecność w interencie. Czy to pomogło kandydatom poszerzyć swój elektorat?

My wciąż jesteśmy społeczeństwem w podróży. Tyle tylko, że w latach 90. przez tę podróż można było rozumieć przede wszystkim stopniowe dostosowywanie się do norm świata zachodniego m.in. w sposobie uprawiania polityki - choćby przez zatrudnianie przez partie polityczne zachodnich specjalistów od kampanii wyborczych. Natomiast w tej chwili jesteśmy społeczeństwem podróży także w sensie generacyjnym. Istnieją obok siebie Polacy o bardzo różnych PESEL-ach, w konsekwencji posługujący się innymi instrumentami zdobywania wiedzy o świecie. Starsze pokolenia cenią bardziej kontakt bezpośredni, a także częściej korzystają z radia, telewizji i gazet. Polacy do 30. roku życia korzystają głównie z internetu, a w wielu wypadkach wyłącznie. W tym sensie ów trend będzie trendem nieuchronnym.

Powinniśmy się z tego cieszyć?

Niestety, patrząc na teść i formę tego co się dzieje w sieci, chyba nic dobrego nas nie czeka - w sensie wpływu tego na funkcjonowanie demokracji, na jakość debaty, na trwałość przekonań politycznych. Internet z jednej strony ma wielką zaletę w postaci swobody wypowiedzi i powszechności szans udziału na zaprezentowanie swoich poglądów przez użytkowników. Z drugiej strony jest – także w wymiarze politycznym – rynsztokiem, gdzie dzięki anonimowości, a czasem nawet bez niej, można sobie pozwolić na słowa, na które w życiu realnym nie moglibyśmy sobie pozwolić, bez poniesienia odpowiedzialności karnej, czy cywilnej.

W I turze mocno eksponowanym tematem był stosunek obu kandydatów do osób LGBT. Czy można wskazać jakąś tematykę, która dominowała w II turze wyborów?

PiS usiłował przestawić Andrzeja Dudę jako obrońcę normy jaka istnieje. Temu miał służyć m.in. temat adopcji dzieci przez pary jednopłciowe, do którego większość elektoratu obu kandydatów ma stosunek jednoznacznie sceptyczny. Postawiło to w trudnej sytuacji drugą stronę, która musiała się tłumaczyć, że nie wcale nie stoi w opozycji do zdania większości wyborców. Jednak pamiętamy, że żyjemy w kilku społeczeństwach na raz, dla wielu osób na pierwszym planie są zupełnie różne kwestie i trudno jest dzisiaj komukolwiek zarzucić eksponowanie jednego tematu, narracji, czy jednego wątku.

Jakie były największe błędy tej kampanii? Czy któryś z kandydatów zaliczył spektakularną wpadkę?

Myślę, że po stronie sztabu Rafała Trzaskowskiego nie było większych wpadek. Wiele bardzo trudnych tematów udało się zneutralizować na tyle na ile to było w ogóle możliwe. W przypadku sztabu Andrzeja Dudy też raczej komplementy przeważałby nad znajdywaniem uchybień. Chociaż wypowiedź o szczepionkach była gigantycznym politycznym ryzykiem i można się zastanawiać, czy aby na pewno to chciano powiedzieć. W tym momencie kampanii, kiedy sondaże pokazywały, że obecny prezydent ma minimalną przewagę nad kontrkandydatem, to należało unikać wszelkiego ryzyka, a nie szarżować. To po stronie sztabu Andrzeja Dudy było największym ryzykiem, o ile w ogóle było zamierzone.

Wiadomo było, że PiS będzie chciał pozyskać elektorat Krzysztofa Bosaka. Jednak mocno walczyło o niego także PO. Rafał Trzaskowski stwierdził, że nie wyklucza udziału w Marszu Niepodległości, a Donald Tusk zapewniał, że PO „będzie chciało wygrać wraz z Konfederacją”. Takie słowa mogły zaskoczyć elektorat Platformy?

Pytał pan redaktor wcześniej o największą wpadkę tej kampanii. Mam wrażenie, że w tym momencie możemy mówić o największej żenadzie tej kampanii. Nie ma nic bardziej żenującego niż umizgi dwóch najważniejszych polityków w Polsce – obok Jarosława Kaczyńskiego – do skrajnej prawicy. W wielu państwach Unii Europejskiej obaj panowie mieliby spore problemy po takich zachowaniach. Obustronnie jest to czymś zdumiewającym i każe zadać pytanie o odpowiedzialność za swoje czyny i słowa.

Mówiąc o żenadzie wielu osobom przychodzą na myśl dwie „debaty” kandydatów na prezydenta. Choć zapewniali, że wspólna debata jest możliwa ostatecznie do niej nie doszło.

Moja odruchowa reakcja na tę sytuację była taka jak większości osób - nie powinno tak być. Jednak po chwili zastanowienia doszedłem do wniosku, że tak naprawdę: „Polacy, nic się nie stało”. W Polsce już od wielu lat nie mamy do czynienia z debatami. Miast tego mamy wymianę oświadczeń. Z tą tylko różnicą, że wszyscy kandydaci stoją w jednym studiu obok siebie. Warunki debaty są tak wynegocjowane przez sztaby wyborcze, by niczego nie zostawić przypadkowi, a kandydaci przygotowani jak najnowsze generacje komputerów. Wygłaszają wyuczone formułki, wykonują gesty całymi dniami planowane przez sztaby wyborcze, więc otrzymujemy spektakl. W zasadzie oceniamy czyjeś talenty aktorskie. A nam się wydaje, że oceniamy charakter kandydatów. Więc, gdyby kandydaci mieli stać w jednym studiu i znów wygłosić oświadczenia albo korzystać z jakiś infantylnych gestów stawiania flag, wręczania dokumentów itd., to lepiej niech już swoje ogłoszenia wygłoszą oddzielnie. A jeśli ktoś naprawdę jest zainteresowany programem, to powinien poczytać partyjne dokumenty. Z nich można dowiedzieć się dużo więcej, niż ze spektaklu teatralnego, dla niepoznaki nazywanego debatą.

Tegoroczna oficjalna kampania wyborcza, że względu na przełożenie wyborów była o wiele krótsza niż zwykle. Jaki to miało wpływ na jej przebieg?

To z czego zapamiętamy tę kampanię to głównie kontekst pandemii oraz zmiana kandydata przez PO. Od momentu tej zmiany wszystko wróciło na wytarte ścieżki polskiej polityki – wszyscy się biją, a na polu bitwy ostatecznie zostaje tylko dwóch tych samych graczy. Ma to symboliczny wymiar, bo równo po 15 latach sportu PO z PiS o prezydenturę walczy dwóch polityków – raczej średniej niż młodej generacji - których większość kariery politycznej i wszystkie role w polityce przypadły już na czas tego konfliktu. To samo w sobie jest symbolem i zarazem pewnym dowodem na to, że Polacy świetnie się odnajdują w tym sporze. Tym samym tezy o zabetonowaniu sceny politycznej, czy zmęczeniu dominacją tych samych ugrupowań są w dużej mierze bardziej oparte na nadziejach wypowiadających takie słowa, niż na twardych realiach.

W tych wyborach prezydenckich frekwencja była ogromna. Z czego wynikała ta mobilizacja Polaków?

Spór o którym przed chwilą mówiłem kumuluje w sobie główne osie podziału, dzielące polskie społeczeństwo. To podział pod względem społeczno-ekonomicznym, kulturowym, czy oś dzieląca na centrum i peryferie. To powoduje, że większość obywateli, uważając którąś z tych osi za główną, odnajduje się w tym sporze. I nawet jeśli nie utożsamia się silnie z którąś z głównych formacji politycznych, to choćby poprzez negatywną mobilizację, dostosowuje się do ich. Do tego dochodzi fakt że bipolarność sporu polityzuje kolejne obszary życia społecznego. Jeśli w tym sporze jest coś pozytywnego, to to, że coraz więcej osób interesuje się polityką, zastanawia się na kogo i dlaczego zagłosować. A jeśli jest w tym coś negatywnego, to to, że nawet takie aspekty życia społecznego, gdzie polityka powinna pojawiać się tylko epizodycznie, nagle staje się codziennością. Poza tym wybory prezydenckie zawsze cieszyły się wyższą frekwencją, co jest absurdalne, bo dla naszego codziennego życia najważniejsze są wybory parlamentarne i samorządowe.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Prof. UW Rafał Chwedoruk: Tegoroczne wybory miały wymiar symboliczny [ROZMOWA] - Portal i.pl

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto