Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Komisja powoli odkrywa prawdę

Michał Karnowski
Gdyby trzymać się uchwały o powołaniu sejmowej komisji śledczej do zbadania afery hazardowej, za 20 dni powinna ona zakończyć prace i już teraz posłowie powinni zabierać się do pisania końcowych raportów.

To teoria, bo szans na przeprowadzenie śledztwa w tak ekspresowym tempie nie było nigdy, tym bardziej że komisja sporo czasu zmarnowała na wewnętrzne spory. Aż miesiąc czasu ukradła podjęta przez platformerską większość absurdalna próba pozbycia się przedstawicieli PiS. Kolejne tygodnie przeszły bezproduktywnie, bo brakowało dokumentów z prokuratury, w tym kluczowych bilingów. Co więc dalej?

Najbardziej prawdopodobne warianty są dwa: czas pracy komisji zostanie przedłużony o co najmniej dwa miesiące albo komisja po prostu się skończy. Bez puenty i finału. To wariant najgorszy. Ale choć sceptycy narzekają na brak efektów pracy posłów, to nie mają racji. Mimo trudnych warunków pracy komisja była potrzebna. I wbrew pozorom całkiem sporo ustaliła.

Po słowach premiera Donalda Tuska, który stwierdził, że afera hazardowa jednak była, bo zdarzyły się naganne zachowania polityków PO, nikt chyba poza Stefanem Niesiołowskim, nie ma już co do tego wątpliwości. To dobrze, bo tak naprawdę bardziej niż nieostrego raportu śledczych powinniśmy obawiać się konkluzji, iż to wszystko było tylko wrogim atakiem opozycji. W takim tonie o sprawie mówił tuż po jej wybuchu marszałek Bronisław Komorowski.

I od czasu do czasu takie tezy się w PO pojawiają, a klepanie po plecach rzekomo tylko gadatliwego Zbigniewa Chlebowskiego to najlepsze zobrazowanie tego niebezpieczeństwa. Tymczasem, choć nie wszystkie szczegóły są znane, nie ulega wątpliwości, iż branża jednorękich bandytów próbowała wymusić na bliskich sobie politykach pożądany kształt ustawy. Była blisko sukcesu. I to jest istota afery. To, czy im się to udało, czy nie, jest sprawą wtórną.

Pomysł PR-owców Platformy, by w komisji badać nie tylko okres rządów PO, ale i czasy wcześniejsze, był jednocześnie genialny i nieskuteczny. To miało sprawić wrażenie, że nie tylko Platforma, by użyć sformułowania Komorowskiego, zmoczyła się w hazardowym korupcyjnym tarle. Dlaczego koncept nie wypalił? Zdecydowała postawa większości mediów i komentatorów, którzy uznali, że dawne czasy warto zbadać, ale nie pozwolili, by zainteresowanie opinii publicznej przesterowano z Mira i Zbycha na Jarka (Kaczyńskiego) i Przema (Gosiewskiego). A poza tym, choć u poprzedników znaleziono kilka nieprawidłowości, to nie znaleziono afery. Dziś więc, tak jak w październiku, gdy sprawa wybuchła, także i PO doszła do wniosku, że lepiej wprost zmierzyć się z nią i przestać mówić, że inni też mają sporo na sumieniu.

Tak naprawdę na razie z prac komisji najbardziej cieszyć się może dwóch polityków. Donald Tusk, który przetrwał aferę bez większych strat sondażowych i któremu na razie nikt nie może postawić twardego zarzutu, że to on był źródłem przecieku. I Grzegorz Schetyna, który jawi się jako przypadkowo zaplątany w sprawę. I tego obrazu nie zmieniają doniesienia ''Rzeczpospolitej'', która napisała, że biznesmen Ryszard Sobiesiak podał dużo dłuższy okres znajomości z byłym wicepremierem, niż zrobił to sam Schetyna przed komisją. Bo jak uważnie się wsłuchać w zeznania szefa klubu PO, to mówił on o roku 2003 jako początku intensywnej znajomości z Sobiesiakiem.
Ale w całym procesie wpływania na proces pisania ustawy Schetyna nigdzie nie pojawia się jako polityk podejmujący jakiekolwiek w tej sprawie działanie. Kto w takim razie utonął? Skończeni jako politycy wydają się Chlebowski, Drzewiecki i jego asystent Marcin Rosół. Obciąża ich, jeśli nie karnie, to etycznie, szereg faktów układających się w logiczny ciąg działania pod dyktando branży hazardowej oraz bliskie się z nią zbratanie. A także niedające się usprawiedliwić działania takie jak próba wstawienia córki Sobiesiaka do Totalizatora Sportowego, kontakty z biznesmenami na cmentarzach przy świadomości bycia obserwowanymi przez CBA.

Przypomnijmy pierwsze dni po wybuchu afery. Ze strony polityków PO padają zarzuty o prowokacji CBA i zamachu opozycji na rządzących. Mariusz Kamiński wkrótce traci stanowisko szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Premier Tusk mówi, że stracił do niego zaufanie. Ile z tej atmosfery zostało dziś? Zeznania Mariusza Kamińskiego wypadły wiarygodnie, posłowie koalicji nie zdołali nawet wiarygodnie zasugerować politycznych motywów całej akcji. Kamiński sensownie wyjaśnił, dlaczego biuro zajęło się tą sprawą, i wykazał, że źródło było w podejrzeniach dotyczących Sobiesiaka, a nie w polowaniu na polityków PO. I że w ten sposób trafiono na szokujące rozmowy prowadzone przez tego biznesmena z działaczami PO. Także w dalszym postępowaniu CBA, w trudnej, bo dotyczącej rządzących sprawie, trudno znaleźć słabe punkty.

Sformułowania "aksamitny przeciek" użył poseł lewicy Bartosz Arłukowicz. I chyba miał rację. Bo widać wyraźnie, że z jednej strony ktoś informację o akcji CBA musiał zdradzić. Wiadomo, że przeciek miał nastąpić w warszawskiej kawiarni Pędzący Królik podczas spotkania Rosoła z Magdą Sobiesiak. Ale czy nastąpił? Czy mający wkrótce zeznawać Rosół to przyzna? Czy znajdzie to potwierdzenie np. w bilingach rozmów głównych bohaterów afery, których komisja nie może się doprosić? To się okaże wkrótce. Dziś trzeba poprzestać na stwierdzeniu Arłu_kowicza i założyć, że sprawy być może nigdy nie uda się rozwikłać, podobnie jak nie udało się w przypadku przecieku o akcji CBA w ministerstwie rolnictwa w czasach rządów PiS.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na augustow.naszemiasto.pl Nasze Miasto