Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jasie Wędrowniczki, obrotowe partie i żadnych granic w polityce

Wiktor Świetlik
Jak to jest, że polski polityk może wielokrotnie zmieniać partie jak rękawiczki, a te partie koalicjantów w kolejnych rozdaniach sejmowych. I nikt, nawet wyborcy, ich z tego nie rozlicza - pyta Wiktor Świetlik

Co prawda ani PiS, ani PO jeszcze nigdy do tej pory formalnej koalicji z SLD nie zawarły. Ale to tylko efekt braku takiej potrzeby do tej pory. W polskiej polityce każdy już może z każdym i każdy może się w każdym miejscu znaleźć. Najbardziej dobitnym dowodem na to są polityczne Jasie Wędrowniczki, które zwiedziły już kilka formacji albo pod wpływem impulsu - jakim była lepsza oferta na liście wyborczej - diametralnie zmieniły swoje poglądy.

Janowi Dziedziczakowi z PiS, uchodzącemu za jednego z bardziej idealistycznie nastawionych posłów, gdy się go pyta o koalicję z SLD, wyraźnie skacze ciśnienie: - To jakaś niedorzeczność. Wyrastamy z innych wartości. Lewica jest naszym najważniejszym przeciwnikiem ideowym, nie chcę żyć w kraju, gdzie znowu realizuje się jakieś lewicowe utopie i nie zamierzam przykładać do tego ręki - zarzeka się Dziedziczak. A Leszek Miller, najpotężniejszy przeciwnik rządów postsolidarnościowych, pytany o perspektywę koalicji SLD z PiS, stwierdza z kwaśnym uśmiechem, że wolałby tego nie dożyć.

Ale już dużo bardziej koncyliacyjny niż Miller Aleksander Kwaśniewski rozumie polityczne uwarunkowania pchające ludzi Grzegorza Napieralskiego w objęcia ekipy Jarosława Kaczyńskiego w mediach publicznych. A z kolei starszy, dużo, dużo bardziej pragmatyczny, kolega Dziedziczaka Michał Kamiński w rozmowie z "Polską" przekonuje, że Tusk jest gorszy od Millera, a współpraca, a nawet koalicja z SLD nie jest wykluczona. Jeszcze kilka lat prawicowcowi takie zdanie przez gardło by nie przeszło.

Nie mniejszym pragmatyzmem wykazywali się rządowi politycy Platformy, w tym przede wszystkim minister skarbu Aleksander Grad, który w trakcie rozgrywki o telewizję de facto blokował odwołanie Piotra Farfała i otaczającej go radykalnie prawicowej ekipy związanej z LPR. Charakterystyczne, że PO zupełnie nie dołączyła się do chóru lamentującego nad faszyzacją telewizji za czasów Farfała, a Giertych miał - w czasach gdy jego chłopcy zwyciężali PiS-owską ekipę w TVP - wysyłać triumfalne SMS-y do Radosława Sikorskiego.

Mówi się, że polityka jest sztuką osiągania w istniejących warunkach tego, co realne i możliwe do zrealizowania. Ale nasi politycy przystąpili do edukowania społeczeństwa z pragmatyzmu w zaiste ekspresowym tempie. Owszem, w całej Europie znane były przypadki tak zwanych wielkich koalicji, kiedy dogadywali się ze sobą polityczni antagoniści. Tyle że do takiej współpracy dochodziło przede wszystkim w sytuacjach kryzysowych, jak na przykład w Wielkiej Brytanii tuż przed wojną i podczas niej. Ze względu na rację stanu laburzyści wspierali wówczas gabinet Winstona Churchilla.

Do wielkich koalicji dochodziło też wtedy, gdy po prostu trudno było sobie wyobrazić inne rozwiązanie. Tak było za pierwszej kadencji kanclerz Merkel. Zresztą ta niemiecka współpraca obu partii była powszechnie krytykowana, pomimo że programowo niemieckie CDU/CSU i SPD aż tak radykalnie się nie różnią, a w dodatku są coraz bardziej obchodzone i z lewa, i z prawa przez rozmaitych radykałów.

Mimo wszystko różnice programowe między polskimi partiami, przynajmniej te deklarowane, są większe. Chodzi nie tylko o wszystkie tradycyjne i współczesne odsłony sporu między lewicą a prawicą, ale też o kształt wciąż dopiero formującego się, często metodą prób i błędów, państwa.

Państwa, których współczesne ustroje formowały się kilkadziesiąt lat temu lub na przestrzeni setek lat, już dawno mają za sobą dyskusje nad tym, czy lepszy jest model kanclerski, czy prezydencki. A przecież najważniejsza, rzekoma, nominalna różnica między PiS a PO właśnie tego dotyczy - czy lepsze jest państwo oparte na silnych instytucjach centralnych, czy federalne, gdzie większa część władzy zostaje przekazana samorządom i silnym makroregionom.

Ten spór byłby dla Polski kluczowy, gdyby właśnie nie był rzekomy. Bo jak uwierzyć w tak rychłe zmiany światopoglądu u facetów (i pań), którzy tuż przed wyborami albo zaraz po nich zmieniają barwy partyjne. Jan Rokita, który diametralnie zmienił swoje poglądy na lustrację w przeciągu dekady, jest w tym jeszcze dość wiarygodny.

Ale Jacek Kurski, który był gwałtownym krytykiem wojny w Iraku, gdy był jeszcze w LPR, i stał się jej zwolennikiem zaraz po tym, jak przewędrował do PiS, jest już dużo mniej przekonywający. A co ze Stefanem Niesiołowskim, który brutalnie kpił z PO, gdy powstawała, a jej założycieli łącznie z obecnym liderem traktował jako bandę niedojdów, i dopiero, kiedy nie dogadał się z braćmi Kaczyńskimi, zaszufladkował ich jako wcielenie wszelkiego zła?

Polscy politycy zaczęli nie tylko gubić swoje poglądy, ale nawet pozory tych poglądów. W świecie partyjnych korporacji jest miejsce tylko na takie zdanie, jakie ma prezes. A jeśli prezes je zmieni? Cóż, gdy Orwellowska Oceania skończyła jedną wojnę i zaczęła ją z dotychczasowym sojusznikiem, ludzie bezrefleksyjnie zaczęli krzyczeć zamiast "precz z Eurazją", "precz z Wschódazją".

Tak jest bezpieczniej i bardziej komfortowo. Dlatego dla dużej części PiS formacja nie tylko Grzegorza Napieralskiego, ale też Włodzimierza Czarzastego czy Joanny Senyszyn jest już lepsza niż Platforma. Dlatego dla PO Farfał w mediach był mniejszym zagrożeniem niż PiS. I dlatego dla dużej części SLD prawicowy PiS wraz ze swoimi sojusznikami z Radia Maryja jest lepszy niż liberalna Platforma. Decyduje czysta arytmetyka. A najzabawniejsza w tym wszystkim jest ideologiczna ekwilibrystyka mająca uzasadniać te łamańce.

Prawdziwym znakiem tego, jak mało nasi politycy przejmują się wiarygodnością w swoim elektoracie, są jednak transfery z partii do partii. Jeśli potwierdzą się spekulacje, że Wojciech Mojzesowicz zostanie jednym z głównodowodzących kampanią wyborczą PO, to chyba zasłuży na to, by firma Johny Walker wydała limitowaną serię 20-letniej whisky z jego podobizną, bo będziemy mieli do czynienia z największym Jasiem Wędrowniczkiem polskiej polityki.

Mojzesowicz był już w PSL, Samoobronie i PiS. Mimo wszystko te dotychczasowe transfery można było jakoś uzasadnić. Jednak ten ostatni już trudniej czymkolwiek innym niż dotychczas superskuteczną taktyką Donalda Tuska. Niczym marszałek Żukow eliminuje on zastępy przeciwników przez bardzo szerokie rozwijanie skrzydeł. W ten sposób na listach PO znalazła się choćby Danuta Hübner, niegdyś bliska nie tylko SLD, ale też europarlamentarnej grupie Europejskich Socjalistów.

Politycznymi Jasiami Wędrownikami są nie tylko ci, którzy zmieniali barwy partyjne, jak Cimoszewicz, Sikorski czy Gilowska, ale też ci, którzy znaleźli się w zupełnie innym punkcie na skali politycznej. Weźmy choćby Andrzeja Olechowskiego. Kiedyś przyboczny Wałęsy, zwolennik twardej ręki, lider partii o nazwie nieprzypadkowo podobnej do autorytarnego tworu obozu sanacyjnego, wzorcowy katolik. Dziś zamienił się w centroliberała, demokratę stroskanego perspektywą rządów prawicy. No i szkoda byłoby tu jeszcze pominąć Janusza Palikota. Nadworny skandalista dworu Donalda Tuska, pogromca obyczajowych tabu i zakłamanej polskiej moralności jeszcze niedawno pouczał z namaszczeniem na łamach poważnego "Tygodnika Powszechnego", jak łączyć etykę katolicką z biznesem, i wydawał wyraziście konserwatywny tygodnik "Ozon".

Ktoś powie, to normalne, tylko krowa nie zmienia poglądów, a obozy polityczne zmieniali i Ronald Reagan, i Joschka Fischer, i Bernard Kouchner, i nasz rodzimy Józef Piłsudski, i wielu innych.
Owszem. Ale jeśli chodzi o polityczne wędrówki największych Johnych Walkerów światowej polityki, to były one związane z długoletnimi polemikami ze swoimi partiami.

W tym sensie politycy pokroju Reagana nie opuścili Demokratów, a Demokraci opuścili Reagana czy neokonserwatystów - grupę nowojorskich intelektualistów, która dostrzegała zagrożenie, jakie niesie dla USA komunizm. Kouchner z kolei - szef MSZ w prawicowym rządzie Sarkozy'ego - żegnał się z radykalną lewicą, widząc w Wietnamie zbrodnie komunistów i niosąc pomoc ofiarom obu stron. A Józef Piłsudski wysiadał z pociągu z napisem "socjalizm", niespecjalnie kryjąc, że potraktował go po prostu jako środek do walki o niepodległość Polski.

Dla większości dzisiejszych Jasiów Wędrowników, a także dla naszych obrotowych partii, raczej trudno znaleźć podobne górnolotne wytłumaczenia. Brutalna prawda jest taka, że politycy zmieniają partie jak rękawiczki, a partie są gotowe wejść w koalicje nawet z tym, kto jeszcze wczoraj był diabłem wcielonym, bo pozwala im na to elektorat. Socjologowie narzekają, ze jesteśmy nieufnym narodem. To chyba nieprawda, biorąc pod uwagę, że potrafimy głosować na faceta, który wczoraj był liberałem, a dziś jest socjalistą, lub wczoraj był eurosceptykiem, a dziś lubi już Unię.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na augustow.naszemiasto.pl Nasze Miasto