Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dba o to, by rodziny wiedziały, gdzie mają zapalić znicz

Redakcja
Dorota Bartoszewicz
Żołnierze, którzy zginęli ponad 70 lat temu, mogą „wrócić“ do swoich rodzin - mówi Dorota Bartoszewicz z Solistówki w gm. Bargłów Kościelny. Udało jej się sprawić, że już kilkanaście rodzin wie, gdzie są pochowani ich bliscy.

Za historią w szkole nie przepadała. Właściwie to można powiedzieć, że nie lubiła tego przedmiotu. Ale kiedy pojawił się facebook, co rusz wpadały jej w oko różne historyczne zdjęcia. Niektóre wydawały się bardzo interesujące. Ale tak naprawdę jej przygoda z grobami żołnierzy zaczęła się od zdjęcia grobu Jerzego Raka.

- Zobaczyłam je w internecie zupełnie przez przypadek - wspomina Dorota Bartoszewicz. - Jerzy Rak był żołnierzem AK, który zginął z rąk bolszewika w lesie w miejscowości Abramy w woj. mazowieckim. Strasznie mnie to poruszyło. Ciągle się zastanawiałam, kim był ten człowiek i jak zakończył swoje życie. Pod postem zobaczyłam komentarz, że ten grób trzeba ocalić od zapomnienia i postanowiłam, że tak właśnie uczynię.

Działać zaczęła od razu. Założyła na facebooku funpage „Ocalić od zapomnienia” i ogłosiła akcję poszukiwania krewnych Jerzego Raka. W ciągu zaledwie dwóch dni jej wpis został wyświetlony przez 100 tysięcy osób.

Znalazła rodzinę Jurka z lasu

- Poszukiwania rodziny „Jurka z lasu”, jak go określam, trwały zaledwie 4 dni. Odnalazłam jego bliskich i poznałam okoliczności śmierci - opowiada. - 21-letni wówczas Jerzy Rak uciekał wraz z ojcem z łapanki. Jednak nie zdążył i został postrzelony w lesie i w tym miejscu pochowany. Miejscowi, poruszeni tą historią, postawili mu nawet pamiątkową tablicę. Po jakimś czasie okazało się jednak, że grób jest... pusty. Dowiedziałam się, że to ojciec, który nie mógł się pogodzić ze stratą syna, potajemnie ekshumował jego ciało i pochował w rodzinnym grobie w Ostrołęce.

Po rozwikłaniu zagadki tej śmierci i opisaniu jej na FB Bartoszewicz została dosłownie zasypana zgłoszeniami od internautów na temat ludzi, którzy poszukują grobów swoich bliskich. A także grobów, które „poszukują“ rodzin. A to ktoś z internatów znalazł list, ktoś inny znowu nieśmiertelnik, a ona rozpoczynała kolejne akcje poszukiwawcze.

- Pomyślałam sobie, że skoro poszukiwania rodziny Jerzego Raka zakończyły się sukcesem, to nie można z tego zrezygnować - mówi pani Dorota. - Zauważyłam, że ludzie potrzebują takiej prawdziwej lekcji historii i chcą się angażować w jej odkrywanie. Razem więc, za pośrednictwem mojego funpaga, rozwiązujemy kolejne historyczne zagadki.

- Nieśmiertelnik to noszony na szyi dowód tożsamości - wyjaśnia pani Dorota. - Wybite na nim było imię i nazwisko żołnierza, a także wyznanie, nr ewidencyjny, miasto Wojskowej Komendy Uzupełnień, rok urodzenia oraz pierwsza litera powiatu w którym mieszkał - wylicza.

Historia śmierci w zamian za historię życia

Jakiś czas temu w Holandii znaleziono np. nieśmiertelnik polskiego żołnierza Jana Siwca. Pani Dorota postanowiła zagłębić się w tę historię. Kiedy napisała o tym na FB, jej post wyświetliło ponad 1 milion 200 tysięcy osób. Szybko dotarła do informacji, że żołnierz zgubił go, kiedy wraz z 21 Pułkiem Ułanów stacjonował zimą, na przełomie roku 1944-45, w okolicach Oosterhout. Podlasianka niezwłocznie postanowiła odnaleźć jego rodzinę i przekazać jej ów nieśmiertelnik. Przy pomocy fanów historii z FB zajęło jej to zaledwie kilka tygodni.

- Sekretem jest mało popularne nazwisko - zdradza Dorota Bartoszewicz. - Dużo łatwiej jest szukać żołnierzy, którzy mieli rzadkie nazwiska. Wpisuję bowiem takie nazwisko w wyszukiwarkę na Face-booku i piszę do wszystkich osób, którzy również noszą takie nazwisko. Opisuję im to, co wiem na temat danego żołnierza, co udało mi się ustalić i proponuję współpracę - ja pomogę komuś poznać historię śmierci jego przodka i odzyskać jego nieśmiertelnik, a ktoś w zamian opowie mi historię jego życia, która tak bardzo mnie interesuje.
Najwięcej nieśmiertelników dostarczają pani Dorocie członkowie grup detektorystycznych, którzy - chodząc po lasach z wykrywaczami metali - nieustannie na nie natrafiają.

Szuka rodziny Świderskich

Aktualnie pani Dorota zajmuje się m.in. historią pięcioosobowego grobu w powiecie grajewskim, na którym znajduje się tablica NN.

- IPN przysłało mi dokumenty, z których wynika, że w grobie tym pochowany jest ojciec z synem i córką o nazwisku Świderscy. Pochodzili z Baranowicz na Białorusi. Pozostałe dwie osoby to jeńcy wojenni - wspomina kobieta.- Nazwisko Świderscy nosi w Polsce 233 tysiące osób, więc bardzo trudno było mi zdobyć jakiekolwiek informacje na temat tej konkretnej, pochowanej rodziny Świderskich.

Niedawno Bartoszewicz wpadła jednak na trop staruszka ze Szczecina, który - jak podejrzewa - może być bratem pochowanego rodzeństwa. Nie udało jej się jednak jeszcze potwierdzić tego pokrewieństwa. Póki co więc grób pozostaje określony jako nieznany.

- Istniejące na terenie Polski groby tzw. nieznanych żołnierzy są wynikiem lenistwa i zaniedbań wielu urzędników, którym nie chce się docierać do historii śmierci spoczywających tam osób, a przecież - wbrew pozorom - nie jest to trudne - mówi pani Dorota. - A poza tym, jeżeli już uda nam się ustalić imię i nazwisko danego żołnierza, to dlaczego ma on być określany jako nieznany? Bo tak łatwiej? - pyta retorycznie nasza rozmówczyni. - Nie zaprzestanę swoich działań i dopóki będę żyła, będę dążyć do tego, aby jak najwięcej grobów zostało opisanych, aby rodziny mogły się dowiedzieć, gdzie spoczywają ich bliscy i aby mogli na nich kiedyś zapalić znicz.

Czytaj również:Radni gminy Bargłów Kościelny. Oto co o nich wiemy (galeria)

Rodziny przyjaciół z lat wojny spotkały się po latach

Najbardziej poruszająca historia, którą poznała Dorota Bartoszewicz, dotyczyła Władysława Kocaja i Zdzisława Pastuły.

-Ta historia czekała w szufladzie 73 lata, aż wreszcie udało mi się przyczynić do jej rozwikłania - pani Dorota nie ukrywa dumy. - Kocaj i Pastuła trafili do stalagu na terenie Niemiec, gdzie spędzili 6 lat. Zaprzyjaźnili się. W 1945 roku alianci zaczęli zrzucać na stalagi bomby. Jedna z nich zabiła Kocaja. Wówczas Pastuła przejął wszystkie jego rzeczy osobiste i sam przed sobą zobowiązał się, że przekaże je najbliższej rodzinie przyjaciela. Jednak, mimo wieloletnich poszukiwań, nie udało mu się do niej dotrzeć. Zmarł niedocze-kawszy tego upragnionego spotkania - opowiada Barto-szewicz. - Córka Zdzisława Pastuły po śmierci ojca przekazała te rzeczy stowarzyszeniu Rosenthal z Bartoszyc, które następnie zgłosiło się do mnie z prośbą o pomoc w poszukiwaniu krewnych Władysława Kocaja.

Kobieta szybko odnalazła wnuka Władysława Kocaja, noszącego zresztą to samo imię, co dziadek. Wnuk jest wicestarostą powiatu konińskiego.

- Powiedział mi, że znał tylko imię i nazwisko dziadka, i że ma tylko jego jedno zdjęcie. To była niesamowicie wzruszająca rozmowa... - wspomina pani Dorota.

Niezwłocznie więc doprowadziła do spotkania córki Pastuły i wnuka Kocaja oraz członków stowarzyszenia Rosenthal w Bartoszycach. Sama zresztą również w nim uczestniczyła. Wówczas nastąpiło przekazanie wszystkich pamiątek na ręce Władysława Kocaja. Kiedy wziął on do rąk przedmioty, które niegdyś należały do dziadka, trudno było mu ukryć wzruszenie.

Co więcej, wtedy Bartoszewicz postanowiła, że odnajdzie miejsce pochówku poległego żołnierza. I odnalazła!

- Napisałam do przypadkowych ludzi mieszkających w Uetze w Niemczech z prośbą o namierzenie grobów żołnierzy, którzy zginęli 7 kwietnia 1945 roku ostrzelani przez myśliwce - opowiada. - Jeden z mieszkańców odnalazł je i przesłał mi zdjęcie. Z kolei kustosz z niemieckiego muzeum potwierdził, że wśród nich spoczywa jeden Polak bez imienia i nazwiska (jego nieśmiertelnik zabrał Pastuła) i tak wnuk po tylu latach pojechał na grób dziadka, gdzie zapalił po raz pierwszy znicz - kończy swoją opowieść pani Dorota.

Przebity gwoździem trafił do muzeum

Pięć miesięcy temu detektorysta przechadzający się z wykrywaczem metali znalazł w ziemi przebity gwoździem nieśmiertelnik. Z graweru wynikało, że przedmiot ów należał do Stanisława Pawliczaka. 10 metrów od nieśmiertelnika leżał orzełek od czapki. O swoim znalezisku detektorysta poinformował oczywiście panią Dorotę.

- Łatwo się domyśleć, że ów nieśmiertelnik musiał być przybity do krzyża na grobie poległego żołnierza - mówi mieszkanka Solistówki. - Zazwyczaj bowiem bywało tak, że na grobach wieszało się czapkę lub hełm poległego żołnierza. Czapkę prawdopodobnie zwiało, a orzełek z niej upadł na ziemię.

Jak się okazało, Stanisław Pawliczak został uznany za zaginionego. Jego żona była wówczas w ciąży, urodziła syna. Wystąpiła do sądu z wnioskiem o pomoc w odnalezieniu męża. Dwóch świadków zeznało, że po raz ostatni widziało go w miejscu, w którym potem został odnaleziony nieśmiertelnik.

- Dzięki współpracy z obserwatorami mojego funpage’a ustaliłam, że syn Pawliczaka już nie żyje. Natomiast żyje jego dwóch wnuków, z którymi udało mi się skontaktować i opowiedzieć, co ustaliłam. Teraz IPN ma wykonać odwiert archeologiczny, aby sprawdzić, czy znajdują się w tym miejscu szczątki człowieka. Nieśmiertelnik w tym przypadku nie trafił do rodziny, lecz muzeum Bitwy nad Bzurą.

Żołnierze zginęli pod gąsienicami rosyjskiego czołgu

Panią Dorotę dręczy jeszcze jedna sprawa, której ciągle nie udało jej się rozwiązać.

- W gminie Płaska jest grób nieznanych żołnierzy, którzy zostali rozjechani przez rosyjski czołg - opowiada. - Jeden z tych żołnierzy zdążył przed śmiercią powiedzieć, że nazywa się Paweł Hermann. Ustaliłam, że był synem pastora spod Poznania. Miał same siostry, które po zamążpójściach zmieniły nazwiska, więc póki co ciągle ich szukam. Ale jestem dobrej myśli, bo nie ma takich historii, których nie da się do końca poznać. Nie godzę się, aby żołnierz był pochowany jako NN, gdy znamy jego nazwisko z nieśmiertelnika.

Bartoszewicz dodaje, że w swoich „historycznych“ zasobach nie posiada ani jednego nieśmiertelnika. Hołduje bowiem zasadzie, że dopóki trwają poszukiwania rodziny żołnierza, nieśmiertelnik znajduje się u znalazcy, a kiedy udaje się ustalić nazwiska bliskich - to trafia on do rodziny.

Poszukiwania przy pomocy internetu

Wokół stworzonego przez Bartoszewicz funpage „Ocalić od zapomnienia” zgromadziło się już ponad 7300 osób, a ich posty trafiają na wiele grup historycznych. Każdy wpis ma co najmniej 50 tysięcy wyświetleń. Jednak w poszukiwania historycznej prawdy angażują się nie tylko Polacy, ale też mieszkańcy Niemiec, Anglii, Włoch, Iranu i Rosji. Nic nie odbywa się drogą oficjalną. Członkami grupy są np. księża, którzy mają dostęp do ksiąg parafialnych, urzędnicy, historycy, archeolodzy, lingwiści i archiwiści.

- Jeżeli jest taka potrzeba, to piszę prośby do przypadkowych ludzi mieszkających za granicą, aby sprawdzili mi pewne rzeczy lub też skontaktowali z kimś, kto ma wiedzę na dany temat. I zawsze znajdzie się ktoś, kto mi pomoże i odnajdzie poszukiwane groby znajdujące się daleko od Polski - opowiada pani Dorota. - Zgłosiła się do mnie np. kobieta, której babcia nigdy nie dowiedziała się, gdzie w czasie wojny zginął jej ojciec. Okazało się, że w Iranie, a dokładniej w Pahlevi. Napisałam do kilku osób z tej miejscowości i jedna z nich odnalazła poszukiwany grób, a potem wysłała nam jego zdjęcie. I tak oto córka po wielu latach zobaczyła grób ojca.

Nie potrzeba wielkich marmurów

- Przestałam mówić o moim zajęciu, że to pasja - mówi pani Dorota. - Czegoś, co wypełnia całą życiową przestrzeń pasją nazwać nie można. Ja tymi historiami żyję na co dzień i każda z nich jest bliska mojemu sercu. Dlatego o poszukiwanych mówię „mój żołnierz, mój Rak, mój Kocaj”.

I dodaje, że marzy, aby więcej ludzi angażowało się w porządkowanie cmentarzy, na których spoczywają polegli żołnierze.

- Na terenie gminy Bargłów Kościelny mamy dwa zapomniane cmentarze z okresu I wojny światowej. Nazywane są cmentarzami żołnierzy niemieckich i rosyjskich, ale - pamiętając historię naszego kraju - nie mogło być cmentarzy polskich, bo Polski na mapach nie było - tłumaczy pani Dorota. Nasi rodacy werbowani byli do obcych armii i być może spoczywają tam szczątki naszych krewnych... O takich miejscach również należy pamiętać. Nie potrzeba wielkich marmurów, by ocalić od zapomnienia ludzi walczących o naszą niepodległość.

Pani Dorota właściwie nie rozstaje się z telefonem. Niemal cały czas odpisuje na wiadomości, sms-y, maile lub też sama pisze do ludzi na całym świecie z prośbą o pomoc w kolejnych prowadzonych poszukiwaniach. - Bo im więcej będzie nas na funpagu „Ocalić od zapomnienia”, tym więcej będzie możliwości dotarcia do rodzin poległych żołnierzy - zaznacza - Każdy też ma szanse na natknięcie się na historię życia i śmierci swoich bliskich.

Tu oglądasz: Zgnilizna i padlina. Czy mamy problem z jakością polskiego mięsa?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na augustow.naszemiasto.pl Nasze Miasto