Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bił ją ojciec, bił mąż. Spokój znalazła dopiero na Suwalszczyźnie. Poznaj historię Ewy Barczyńskiej z gminy Filipów

Anna Gryza - Aneszko
Anna Gryza - Aneszko
Pani Ewa wygrała plebiscyt Gazety Współczesnej „Kobieca twarz regionu” w kategorii Kobieta Dojrzała
Pani Ewa wygrała plebiscyt Gazety Współczesnej „Kobieca twarz regionu” w kategorii Kobieta Dojrzała Wojciech Wojtkielewicz
Jej pierwszy mąż był alkoholikiem, drugi – katem. Osiem razy próbowała popełnić samobójstwo. Była bezdomna, a dziś sama pomaga bezdomnym. Poznajcie Ewę Barczyńską z gm. Filipów, laureatkę naszego plebiscytu „Kobieca twarz regionu” w kategorii Kobieta Dojrzała.

Dziś jest radną gminy Filipów, a przede wszystkim szczęśliwą kobietą. Jednak nie zawsze tak się czuła. Kiedy została laureatką naszego plebiscytu Kobieca twarz regionu”, zdecydowała się opowiedzieć nam swoją historię.

Dzieciństwo bez miłości

Ewa Barczyńska od ponad dwudziestu lat mieszka w Garbasie koło Filipowa. Przeprowadziła się tu po latach cierpień, jakie zgotował jej los. Jak mówi, od początku życia miała pod górkę. Urodziła się 59 lat temu w Szczecinie. Kiedy wspomina dzieciństwo, w jej oczach pojawiają się łzy.

– Jestem dorosłym dzieckiem alkoholika – opowiada ściszonym głosem. – Nigdy nie czułam się kochana. Zawsze się zastanawiałam, czy w ogóle jestem dzieckiem moich rodziców. Ulubionym dzieckiem mojej mamy był mój młodszy brat, a taty – moja siostra.

Przez pierwsze lata życia wychowywali ją dziadkowie. Dopiero kiedy trzeba było rozpocząć naukę w szkole podstawowej, musiała się przeprowadzić do rodziców.

– Zawsze brakowało mi miłości i czułości. Nigdy nie byłam chwalona, ani przytulana. Nikt mi nigdy nie powiedział, że jest ze mnie dumny. Za to za najdrobniejsze przewinienie byłam... bita. Do dziś każdy ból kojarzy mi się z tym, który zadawał mi ojciec – wspomina.

Pierwszy mąż pił...

Nic więc dziwnego, że jako nastolatka zaczęła uciekać z tego wypełnionego przemocą domu. Chciała się jak najszybciej usamodzielnić i wyprowadzić od rodziców. Szybko więc, bo już w wieku 19 lat, wyszła za mąż. I jak to często w takich przypadkach bywa, trafiła na alkoholika.

– Tego chłopaka znałam od lat, ale naiwnie wierzyłam, że po ślubie się zmieni i przestanie pić. Oczywiście się nie zmienił, a było tylko gorzej... – opowiada.

Rok po ślubie urodziła syna, Krzysztofa, a po trzech latach małżeństwa się rozwiodła.

– Choć jeszcze po rozwodzie walczyłam o ten związek, nawet wróciliśmy do siebie na pewien czas, ale to była pomyłka – dodaje.

... drugi był katem

Potrzeba miłości i bliskości popchnęły ją w ramiona drugiego męża. Poznała go w pracy.

– Początki naszego związku były piękne. Czułe słówka, czułe gesty sprawiły, że jako 26-latka po raz drugi zdecydowałam się stanąć na ślubnym kobiercu. Jednak książę z bajki okazał się... katem – kwituje.

Kiedy Ewa urodziła córkę, mąż stał się chorobliwie zazdrosny. W jej domu rozpoczęło się prawdziwe piekło.

– Zaczął mnie bić, ale zawsze uderzał, żeby nie było widać śladów – opowiada. – W naszej miejscowości uchodziliśmy za bardzo dobre małżeństwo. Wszędzie chodziliśmy razem, bo pilnował, abym pokazywała się tylko z nim. I zawsze musiałam się uśmiechać, wszystko było na pokaz. Piekło zaczynało się w domu, w czterech ścianach – pani Ewa na samo wspomnienie tamtych dni nie może powstrzymać łez. Po chwili dodaje, że do przemocy fizycznej dochodziła emocjonalna. Kobieta przez lata była molestowana, poniżana, upokarzana na każdym kroku.

– Mąż nazywał mnie Marysią. I tylko wydawał dyspozycje: Marysiu przynieś, podaj, pozamiataj. Kiedy wracał z pracy, z dziećmi stawaliśmy na baczność, bo jeszcze był na klatce schodowej, a już krzyczał: Marysiu, jajecznica i gorąca kawa!

Wytrzymała 9 lat. I uciekła.

– Psychicznie byłam wykończona – tłumaczy. – Ale kiedy uciekałam z synem i córką od tego kata, to nie myślałam o życiu, tylko o śmierci. Chciałam rzucić się z dziećmi pod tira.

Ucieczka

Na szczęście po drodze spotkała znajomą, która zabrała całą trójkę do siebie. Ewie dała tabletkę na uspokojenie i zaopiekowała się jej dziećmi.

– Praktycznie nie wychodziliśmy z domu. Mieszkaliśmy w małej miejscowości koło Szczecina i panicznie się bałam, że spotkam na ulicy męża, dopadnie nas i koszmar wróci – opowiada.

Wtedy pomogła jej wychowawczyni syna, która znała sytuację rodziny.

– Przyjechała po nas samochodem. Ja i dzieciaki położyliśmy się z tyłu, przykryliśmy się kocami – opowiada. – Zawiozła nas na dworzec i pojechaliśmy do mojej mamy. No bo gdzie mieliśmy iść? A mama powiedziała, że u niej nie ma dla nas miejsca...

Zrozpaczona wsiadła w pociąg do Poznania, bo przyszło jej do głowy, by szukać pomocy u tamtejszych zakonnic, które prowadziły dom samotnej matki. Na miejscu jednak usłyszała, że mogą przyjąć tylko ją z córką. Bez syna, bo chłopak jest jej już nastolatkiem.

– Zasugerowały, żeby Krzysztofa oddać do Domu Dziecka... Popłakałam się i wróciłam do Szczecina, do znajomej – relacjonuje.

Zadzwoniła na Niebieską Linię, opowiedziała swoją historię i poradzono jej, by udała się z dziećmi do któregoś z ośrodków Monaru. Chciała być jak najdalej od Szczecina, żeby mąż jej nie znalazł. I tak trafiła do schroniska dla bezdomnych w Garbasie Drugim w gminie Filipów.

Walka z depresją

– 10 lipca 1998 roku o godzinie 15 wysiedliśmy na przystanku autobusowym w Garbasie. Kiedy jechaliśmy autobusem po drodze brukowej minęliśmy studnię na korbę, później długo nic, a na końcu malutka wioska z przysłowiowymi czterema domami na krzyż. Siedziałam na przystanku i płakałam, gdzie ja dzieci przywiozłam – wspomina pani Ewa.

W schronisku mieszkała dwa lata. Do Szczecina wróciła tylko raz, na sprawę rozwodową. Ta odbyła się bez jakichkolwiek przeszkód, bo sąd wiedział, z jakim potworem dzieliła życie.

Na Suwalszczyźnie Ewa Barczyńska znalazła spokój i szczęście. W Garbasie udało jej się stworzyć bezpieczną przystań dla dzieci. W ośrodku dla bezdomnych najpierw mieszkała jako pensjonariuszka, a potem, gdy udało jej się zdobyć mieszkanie komunalne, pracowała jako wolontariuszka, aż w końcu została tam zatrudniona. Przez lata pomagała podobnym sobie –ludziom bezdomnym, cierpiącym, po przejściach. Tam też poznała swojego obecnego męża. I tak od osiemnastu lat jest szczęśliwa u boku pana Wiesława.

– Mój obecny mąż uczył mnie, że jestem człowiekiem, a nie służącą. Tłumaczył mi, że kobieta nie musi skakać nad mężczyzną. Pokazał, że facet też może kobiecie podać herbatę. Że kobieta też może być zmęczona, źle się czuć, że może czegoś nie chcieć... Podziwiam go! – podkreśla 59-latka.

I wspomina, że długo nie umiała pogodzić się z tym, że on robi pranie, gotuje, kocha...

– On jest przy mnie, mimo że mam za sobą osiem prób samobójczych – podkreśla nasza bohaterka. – Zawsze wybierałam moment, kiedy mąż był w pracy. Ratowała mnie córka, ratował syn. Oni zawsze wyczuli, że dzieje się coś niedobrego. A mój mąż, mimo że go krzywdzę moją depresją, trwa przy mnie i mnie wspiera w walce z tą chorobą – zwierza się kobieta.

I tu można by było pomyśleć, że nieszczęśliwe historie w życiu pani Ewy się kończą. Bo ile może znieść jedna osoba? Jednak sześć lat temu przeżyła największą tragedię, jaka może spotkać matkę.

– Zmarł mój ukochany syn Krzysztof. Znaleziono go w mieszkaniu w Suwałkach. Miał tylko 33 lata – pani Ewa znowu ścisza głos i nie umie powstrzymać łez. – On również miał depresję i nie poradził sobie z tą chorobą. A ja nie umiałam mu pomóc, nie widziałam, a może nie chciałam widzieć, że coś się dzieje... Bo to przecież moja wina, że tak wyglądało jego życie – mówi łkając.

Ewa Barczyńska przeszła też chorobę nowotworową, ale udało jej się ją pokonać. Dziś jest na rencie i udziela się społecznie. Ma siedmioro wnucząt i jest radną gminy Filipów.
Jednak, patrząc jej głęboko w oczy, można w nich dostrzec wiele smutku, a nawet strach.

– Depresja to straszna choroba, która odbiera człowiekowi szczęście – kwituje. I zaraz dodaje, że codziennie toczy z nią walkę. – Robię to dla mojej rodziny, dla córki, męża i wnuków. Ta choroba jest pokłosiem mojego dzieciństwa i źle ulokowanych uczuć .

Wiecznie bita i upokarzana nie potrafi zrozumieć, że ktoś może ją kochać, chcieć jej dobra. Nie umie przyjąć komplementu i być dumną z siebie kobietą. A powodów ku temu ma mnóstwo.

W dojrzałym wieku, po namowach córki, poszła do szkoły średniej. Radziła sobie wzorowo, ale matury nie zdała – zabrakło jej czterech punktów z matematyki. Na swoim koncie ma liczne załatwione sprawy dla mieszkańców ośrodka w Garbasiu i całej wsi. To m.in. dzięki jej uporowi zostanie wyremontowana droga Garbas – Mieruniszki. Jako radna stara się załatwiać interesy mieszkańców gminy Filipów, pomaga w najdrobniejszych sprawach, a nawet wypełnia dokumenty dla tych, którzy mają z tym problem. Mimo, że nie wierzy w siebie, przez innych postrzegana jest jako silna kobieta.

- Marzy mi się wyremontowanie świetlicy, remont kaplicy, a na to potrzebujemy sporej sumy pieniążków, cały czas szukam sponsorów i to by mojej koleżance remont mieszkania zrobiła Dorota Szelągowska – uśmiecha się Barczyńska.

Wzorem silnej kobiety jest dla niej jej córka. To właśnie ona zgłosiła mamę do naszego plebiscytu „Kobieca twarz regionu”. I pani Ewa wygrała w kategorii „Dojrzała kobieta”.

Nie wstydzi się opowiadać swojej historii, chociaż wielokrotnie słowa nie chcą jej przejść przez zaciśnięte gardło. Robi to, by pokazać innym kobietom, że nie wolno im się uzależnić od mężczyzny.

– Wszystkie kobiety powinny być z siebie dumne, pewne swojej wartości. Chciałabym, aby umiały się uśmiechać i cieszyć każdą chwilą – wyjaśnia. – Chociaż ja sama też dopiero teraz się tego uczę. No i obiecałam mojej rodzinie, że po tabletki schowane głęboko na dnie szuflady już nigdy nie sięgnę...

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na augustow.naszemiasto.pl Nasze Miasto