Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dajcie nam tylko dziennikarza, a paragraf na niego się znajdzie

Wiktor Świetlik
Niedługo śledztwa będą przeprowadzać tylko anonimowi blogerzy. A wtedy sądy i politycy, dziś ograniczający wolność słowa, zobaczą wolnoamerykankę, o jakiej im się nie śniło - pisze Wiktor Świetlik

Na pierwszych stronach bestsellerowej powieści "Millenium" jej główny bohater, niezależny, odważny dziennikarz Mikael Bloomkvist, zostaje skazany na karę wysokiej grzywny i trzech miesięcy więzienia za zniesławienie magnata przemysłowego. Bloomkvist powinien cieszyć się, że nie jest dziennikarzem w Polsce, bo groziłoby mu o wiele więcej paragrafów.

W końcu z przepisem, z którego w Polsce sądzi się ostatnio dwóch znanych dziennikarzy, Szwedzi pożegnali się jeszcze w latach 70. Polskie sądy, politycy i urzędnicy główkują, jak uciszyć dziennikarzy. W sukurs przychodzą im kryzys i moda na powszechne krytykowanie mediów za ich tabloidyzację.

- Pan to roześle do gazet i każe, żeby wydrukowali - ta wypowiedź byłego burmistrza jednej z podwarszawskich gmin do swojego rzecznika jest dobrym świadectwem stosunku i zrozumienia sensu wolności prasy wśród dużej części polskich notabli, począwszy od władz lokalnych, poprzez posłów, aż po sędziów i prokuratorów. Jeśli obecna tendencja utrzymałaby się za kilka lat, doczekamy w pełni ugrzecznionych mediów czapkujących sądom i politykom, bo wszyscy inni pójdą z torbami.

Ostatnie dni dla dużej części dziennikarzy były przypomnieniem, że grozi im nie tylko osławiony paragraf 212 kodeksu karnego, grożący więzieniem za zniesławienie, ale też choćby paragraf 241 grożący tym samym za ujawnienie informacji ze śledztwa.

Jak widać było na przykładzie dwójki dziennikarzy Mariusza Gierszewskiego z Radia Zet i Krzysztofa Skórzyńskiego z TVN 24, prokuratura skwapliwie jest gotowa wykorzystywać ów artykuł. Prawnicy w jednej sprawie są zgodni: orzecznictwo się zmienia. I to nie na lepsze. Jeszcze kilka lat temu tego rodzaju sprawy kończyły się szybkim umorzeniem. Dziś prokuratura - pomimo ognia krytyki, także ze strony prawników - brnie w śledztwo.

Ta sprawa wywołała burzę, bo dotyczyła dwóch znanych dziennikarzy z opiniotwórczych, ogólnopolskich mediów. Do tej pory podziały środowiskowe skutecznie przesłaniały to, że wolność słowa ma się coraz gorzej. Dawni liberałowie powtarzali za Wolterem: "Nie zgadzam się z tym, co mówisz, ale jestem gotów zginąć, byś mógł to mówić". Niestety, dzisiejsi ludzie polskich mediów do tej pory dowodzili, że często są raczej gotowi zginąć, aby ktoś nie mógł głosić poglądów, z którymi się nie zgadzają.

Zawodowo mają zresztą - trzeba przyznać - spore szanse na to, by wyginąć. Przynajmniej jako niezależni dziennikarze. Dowód? Brak dymisji wiceszefa ABW wykorzystującego informacje z podsłuchu dziennikarzy w swojej prywatnej sprawie. Donald Tusk, choć nie przedstawił żadnych argumentów na obronę ppłk. Jacka Mąki, nie zdymisjonował go. Nie przestraszył się oburzenia mediów i była to trafna kalkulacja, bo nie było ono tak wielkie. Wolność słowa i interes dziennikarzy miały mniejszą siłę przebicia niż lobby producentów paszy albo protestujący górnicy.

A przecież naprawdę znaki tego, że dziennikarze mają problemy, widać było od dawna. Choćby wtedy, gdy wyszarpywano kamery i przeszukiwano mieszkania dziennikarzom misji specjalnej, gdy aresztowano dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego, gdy wokoło wyraziście opozycyjnej "Gazety Polskiej" zaczęło się tyle spraw i dochodzeń prokuratorskich, że można by tym obdarować pół gangu pruszkowskiego. Oczywiście najgłośniejszym obrońcą wolności mediów w dobie rządów PO jest PiS. Problem w tym, że Jarosław Kaczyński jako obrońca dziennikarzy jest wiarygodny jak głodny lis w kurniku. I mowa nie tylko o jego skandalicznych wypowiedziach wobec dziennikarzy pracujących w polskich mediach, których właścicielem jest kapitał zagraniczny.

Za rządów PiS pojawiały się plany reform prawa prasowego, które wysokimi karami zmuszałoby wydawców do zaprzestania krytyki polityków. Wolność mediów i PO, i PiS rozumieją tak samo: to wyłącznie wolność do reprezentowania interesów politycznych tych partii. A prokuratury i sądy z kolei, uwzględniając ich aktywność w walce z rozmaitymi dziennikarskimi "naruszeniami", idą im w sukurs.

Co więc nas czeka? Mecenas Artur Wdowczyk, adwokat, który obsługuje dziś dzienniki ogólnopolskie, wymienia cały szereg przepisów, dzięki którym prokuratura może dobrać się do skóry dziennikarzom: oprócz paragrafów 212 (z oskarżenia prywatnego) i 241 dochodzą przepisy o naruszeniu miru domowego czy prawa do prywatności. Już dziś politycy - jak choćby były minister Janusz Kaczmarek - po nie chętnie sięgają. A naprawdę w przypadku osoby publicznej granica między sferą prywatną a publiczną jest nader płynna.

Adwokaci narzekają na brak kompetencji sędziów orzekających w sprawach prasowych, a zarazem mówią o z góry złym nastawieniu do dziennikarzy i mediów. Dziennikarz Leszek Kraskowski został oskarżony przez prezesa sądu w Piotrkowie Trybunalskim o ujawnienie tajemnicy niejawnej rozprawy. Potem okazało się, że dziennikarz otrzymał zgodę na dostęp do akt, a mimo tego śledztwo wciąż nie jest umarzane.

Ale nawet proces cywilny może zabić dziś gazetę. Sumy, które padają w sądach, bywają zawrotne. Janusz Palikot od byłego wydawcy "Dziennika" domagał się 10 milionów. A dla lokalnego wydawcy wystarczy kilkadziesiąt tysięcy złotych, by splajtował, a nawet kilka skutecznie zniechęci go od nadmiernej dociekliwości w przyszłości.

To wszystko sprawia, że w nowym, wspaniałym świecie, w którym obudzimy się za jakiś czas, sytuacja mediów może być dużo gorsza niż dziś. W tym przypadku niestety pozostaje powtórzyć za innym liberalnym klasykiem Miltonem Friedmanem, że gdy zaczyna brakować wolności ekonomicznej, to zaczyna brakować też wolności politycznej. Polskie media zostały dużo bardziej surowo, niż inne branże, potraktowane przez ostatni kryzys.

Pierwsze cięcia, których dokonały wielkie korporacje w ramach projektów oszczędnościowych, dotyczyły reklamy i marketingu - czyli chleba mediów. W ostatnim roku de facto zniknęły z rynku dwa dzienniki ogólnopolskie. Najbardziej sytuację odczuwają ci, którzy są najdrożsi - dziennikarze śledczy - psy łańcuchowe demokracji, w USA traktowani jako równie ważny jej element jak sądy czy lokalne legislatury. W Polsce dziennikarstwo śledcze ma tak świetlane perspektywy, że kilku śledczych pożegnało się ostatnio z zawodem i zajęło intratniejszym PR-em.

Prawdziwe kłopoty jednak zaczynają się niżej, tam gdzie nakłady wynoszą kilka, kilkanaście tysięcy nakładu - czyli w Polsce lokalnej, powiatowej, gminnej. Polskim samorządom pozwolono wydawać własne gazety za publiczne pieniądze. Ich wydawcy - czyli lokalne władze - przedstawiają je często jako niezależne media.

Nie są nawet w stanie zrozumieć różnicy pomiędzy niezależną gazetą patrzącą na ręce władzy a podległą jej propagandówką. Nie są w stanie zaakceptować krytyki ze strony mediów. Dlatego, choć rzekomo prasę samorządową obowiązują te same zasady co niezależną, to w praktyce wygląda to często tak jak w śląskich Ożarowicach, gdzie krnąbrnej redaktor naczelnej zagrożono zwolnieniem dyscyplinarnym. Do takich sytuacji dochodzi w gazetach samorządowych nieustannie.

Prasa samorządowa jednak z reguły jest grzeczna, inaczej niż zagrożeni nieuczciwą konkurencją z jej strony niezależni mali wydawcy. Z tymi walczy się już inaczej. Czasem nawet zrywając po nocach ogłoszenia gazet czy wykupując nakłady. I nie dopuszczając do publicznej informacji. Tak jak jedna z gmin, gdzie dziennikarzy wypraszano ze spotkań.

Tak jak burmistrz jednego z dolnośląskich miasteczek, który protestuje przeciwko temu, by przed nim leżał dyktafon. Tak jak inna gmina, gdzie rada zabroniła dziennikarzom wstępu do lokalu wyborczego podczas lokalnego referendum.

Gdy wszystkie inne środki zawodzą, w zanadrzu zawsze pozostają prokuratura i sądy. Redaktor naczelny "Nowin Nyskich" Janusz Sanocki już przywykł do kontaktów z prokuraturą. Mecenas Wdowczyk zauważa, że w przypadku mediów organa ścigania są wyjątkowo aktywne i skuteczne, dużo bardziej niż innych spraw, gdzie jej działania pozostawiają wiele do życzenia.

Czy więc polska demokracja zostanie wkrótce okaleczona, pozbawiona swoich "psów łańcuchowych", IV władza będzie sprowadzać się do relacjonowania wypowiedzi polityków i ostrożnej krytyki?

Niekoniecznie. Kto inny przejmie jej rolę. Śledztwa zaczną przeprowadzać blogerzy i internauci. Część z nich będzie na tyle ostrożna, że ich tożsamości żadna prokuratura nie ustali, więc nie będą ograniczeni żadnymi prawami. Z drugiej strony ze względu na pacyfikację mediów to oni będą przykuwać uwagę. A wtedy zacznie się prawdziwa wolnoamerykanka, o jakiej dziś nam się nawet nie śni.

Wiktor Świetlik jest publicystą "Polski" oraz dyrektorem Centrum Monitoringu i Wolności Prasy SDP

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na augustow.naszemiasto.pl Nasze Miasto